Niebo nad Cieśniną Magellana styka się z oceanem. Ciężkie chmury o wyblakłym kolorze zawieszone są nisko nad powierzchnią wody. Tak nisko, że niemalże można ich dotknąć. Ostre, patagońskie słońce nie jest w stanie ich przebić, chmury rozpraszają jedynie jego blask, przez co cała okolica jest bardzo jasna, a jednocześnie bardzo ciemna.
Woda w Cieśninie jest niezwykle spokojna, do brzegu nie dociera nawet najmniejsza fala. Kłóci się to nieco z dziecięcym wyobrażeniem tego miejsca, w którym magiczne nazwy jak Ziemia Ognista, Cieśnina Magellana czy Przylądek Horn niosły za sobą skojarzenia wzburzonego oceanu, statków targanych wichrem oraz iście diabelskiej, sztormowej pogody. Z dziecięcymi wyobrażeniami zgadza się chyba tylko przytłumiona atmosfera krańca świata, ostatnich fragmentów cywilizacji oraz ziemi, która wcale nie wita podróżnych z otwartymi ramionami. No i te stalowo-szare chmury.
Atmosfery tej nie zmienia nawet fakt, że przeprawa promowa jest pełna ludzi. Na transport czeka kilkanaście pojazdów, od sporych autokarów po niewielki motocykl z owczą skórą narzuconą na siedzenie kierowcy. Czas oczekiwania nieco się wydłuża, gdyż pierwszeństwo mają pokaźne cysterny z paliwem, które zajęły cały prom. Dla nas zabrakło miejsca, ale to bardzo dobrze. Dzięki temu mamy trochę czasu, by pokręcić się po nabrzeżu, popijając wyjątkowo paskudną kawę i zagryzając ją lokalną odmianą hiszpańskich churros.
Nieopodal widzimy niewielką latarnię morską, pamiętającą chyba jeszcze złote czasy Cieśniny, zanim Kanał Panamski odebrał jej znaczenie oraz większość światowego ruchu towarowego. Teraz sprawia wrażenie nieco niepotrzebnej, stojąc tak i strzegąc przeprawy przez stalowe wody kanału.
Sama przeprawa odbiega nieco od innych przepraw promowych, z którymi mieliśmy tu do czynienia. Prom przybija tu praktycznie bezpośrednio do wąskiej, kamienistej plaży, w jednym tylko miejscu wzmocnionej betonowymi płytami. Płyty te, kończące drogę, wchodzą bezpośrednio do morza. Niewielki dźwig stojący nad brzegiem układa właśnie kolejny betonowy klocek, chcąc nieco poszerzyć dostęp cywilizacji do Cieśniny. Brakuje tu nabrzeża, przystani czy choćby pomostu, prom nie cumuje ani nie rzuca kotwicy. Po prostu podpływa i otwiera swoje podwoje. Mimo pozornie spokojnej wody i braku fali, dość mocno rzuca nim na boki, gdy kolejne pojazdy pokonują króciutką rampę, dlatego prom cały czas musi intensywnie korzystać z silników manewrowych, by z grubsza pozostawać w miejscu. Po kwadransie jest już pełen, a pasażerowie wylegają na górny i środkowy pokład, by zakupić wursta z musztardą, gapić się na wody Cieśniny oraz zrobić sobie selfie z kapitanem zamkniętym w swojej kabinie, który dość obojętnie, może tylko z lekką pogardą, przypatruje się kolejnym osobom podchodzącym do przeszklonych drzwi, wyjmujących telefon i robiących szybko 10 zdjęć ze sobą w roli głównej i kapitanem w tle, z których później wybiorą to najlepsze.
Kanał ma w tym miejscu niespełna 5 kilometrów, pokonujemy go dość szybko i oto jesteśmy. Za nami zostaje Cieśnina Magellana i Patagonia. Przed nami – Tierra del Fuego, Ziemia Ognista. I tylko niebo wciąż ma tę samą barwę.