Na środku Cordoby, w samym centrum, będącym kiedyś sercem miasta, od intensywnie niebieskiego nieba odcina się jasnożółta fasada katedry. Gdyby nie fakt, że jesteśmy opatuleni w kurtki i polary, gapiąc się w to niebo można by pomylić środek argentyńskiej zimy z andaluzyjskim latem.
Cordoba, drugie największe miasto Argentyny, nie przypomina nam ani trochę frenetycznego Buenos. Jest rześki poranek, a my szukamy miejsca, w którym podziwiając widok katedry moglibyśmy wtłoczyć do krwioobiegu nieco kofeiny i poczuć zapach kawy wymieszany z chłodnym powietrzem. Po dłuższej chwili szukania musimy pogodzić się z faktem, że takie połączenie w mieście Cordoba nie istnieje. To, co tak bardzo typowe dla historycznych centrów hiszpańskich miast, czyli uliczki pełne kafejek i restauracji, w Argentynie zastąpiono centrum handlowym na świeżym powietrzu, dodatkowo wyludniającym się w dni niehandlowe. Jane Jacobs prawdopodobnie przewraca się w grobie.
Wzdłuż murów starego, jezuickiego kompleksu, w niskiej zabudowie dookoła Plaza San Martin i w uliczkach od niego odchodzących ulokował się prawdziwy pasaż handlowy, tak szczelnie wypełniony tą jedną formą aktywności, że prawie kompletnie pozbawiony usług. Ulice każące kupującym bez wytchnienia i płynnie przechodzić z jednego sklepu do drugiego nie zostawiają przestrzeni na odpoczynek.
Ostatni raz tak sile wrażenie przemiany centrum miasta w galerię handlową miałam w stolicy malutkiej Andory, która jako strefa bezcłowa przyciągała Bacelończyków znudzonych szusowaniem po górskich stokach na niekończące się zakupy. Niemniej w Andorze za tym przekształceniem centrum stał rozmyślny plan marketingowy, który raczej nie chowa się za obecną postacią centrum Cordoby.
Dodatkowo, główne ulice handlowe odcina od miejskiego życia nie tylko brak różnorodności ich funkcji, ale i baldachim utworzony z drzew, które zasłaniają niekiedy piękne fasady mieszczących sklepy kamienic. Jakby szalony planista, starając się nachalnie zwrócić spojrzenia przechodniów na sklepowe szyldy, nakreślił grubą linią pas zieleni zniechęcający do szukania tego, co nad nim.
Zabytkowe serce Cordoby odcięło się od swoich zabytków i puściło krwioobieg miasta za ich plecami, nie włączając starych murów w doświadczenie spędzających tam sobotnie popołudnie ludzi.
Turysty z kolei nic tu nie zatrzymuje na dłużej, chyba że zdecyduje się na obserwację życia skupionych przed katedrą bezdomnych, malujących bardziej symboliczną granicę między wykluczonymi z konsumpcji, którym pozostał pusty plac i tymi, którzy mijają ich w biegu w stronę bijących po oczach witryn.
Kiedy w niedzielne popołudnie gwar ulic handlowych milknie i ulice pustoszeją, największe skupiska osób w zabytkowym centrum to grupy ludzi łapiących pokemony. Wirtualna rzeczywistość ma magiczną moc wyciągania ludzi z mieszkań nawet w mroźne dni i nawet na puste ulice. To taki fascynujący znak czasów obserwować jak to, co wirtualne wypełnia lukę w tym, co namacalne. Brakuje tylko kafejki, żeby ogrzać zmarznięte od klikania palce : )