Gdyby ktoś powiedział mi kiedyś, że pewnego dnia będę zajadał się surową rybą zalaną sokiem z limonki, zasypaną dużą ilością czerwonej cebuli i papryczki chilli, do tego doprawioną kolendrą, najpewniej nawet bym go nie wyśmiał. Po prostu zignorowałbym jego słowa i osobę, a później poszedłbym w swoją stronę. Trochę głupio przyznać, ale w tej sytuacji to on miałby rację 😛 Z takich bowiem składników składa się ceviche – jeden z najpopularniejszych przysmaków Ameryki Południowej.
Wchodzić w dyskusję na temat pochodzenia ceviche to trochę jak zebrać w jednym miejscu przedstawicieli tzw. „Pasa Wódki” i rzucić między nich pytanie o historyczne pochodzenie wody ognistej i jej prawdziwą ojczyznę. Niby można, ale lepiej trzymać się faktów. Ceviche pochodzi z terenów niegdysiejszego Wicekrólestwa Peru, choć szczegóły jego proweniencji giną gdzieś w pomroce dziejów. Dziś spotkać je można głównie w Ameryce Południowej, szczególnie w jej zachodniej, przybrzeżnej części. Peruwiańczycy uznają ją za swą potrawę narodową, my zaś spróbowaliśmy go po raz pierwszy w Chile. W peruwiańskiej knajpie 😉
Prawdopodobnie ilu kucharzy, tyle odmian ceviche. Różne jego wersje w Peru i okolicach łączy natomiast kilka elementów wspólnych:
- ceviche z zasady jest potrawą jedzoną na surowo, stąd też kluczowe znaczenie dla naszego późniejszego szczęścia (lub cierpienia) ma jakość i świeżość jego składników
- przyrządza się je z ryb oraz owoców morza – stąd też jego popularność w rejonach nadmorskich
- podstawą marynaty jest sok z limonki, nadający całości charakterystyczny, kwaskowaty smak
- w wersji kanonicznej znajduje się pokrojona w cienkie paski czerwona cebula oraz kawałki papryczki chilli
- jako uzupełnienie ceviche zazwyczaj serwuje się przysmaki w stylu ziaren kukurydzy lub batatów, choć możliwości są tu praktycznie nieograniczone
- wyjątkowo dobrze pasują do niego drinki na bazie pisco 😉
Ciekawy jest też fakt, że ceviche to potrawa niejako przystosowana do pełnego przekroju społecznego. Bez problemu możemy je znaleźć w najlepszych restauracjach, złożone pieczołowicie ze składników najlepszej jakości, serwowane niczym małe dzieło sztuki (za cenę również odpowiadającą małym dziełom sztuki). A jednocześnie dostaniemy je za garść pesos od ulicznego handlarza, wprost z wózka „sprywatyzowanego” z jakiegoś hipermarketu. My póki co uderzamy w opcję pośrednią 😉
No i jeszcze jedno. Podczas jedzenia naszego pierwszego ceviche mieliśmy oczywiście krótką wizję polskiej wersji tego smakołyku. Była tam m.in. mrożona panga, grubo krojona cebula i proces marynowania w wódce, jakżeby inaczej 😛