Asuncion, Concepción, Encarnación… ze wszystkich „uduchowionych” miast Paragwaju udało nam się odwiedzić jedynie to pierwsze, będące zarazem stolicą kraju. Po niespełna tygodniu spędzonym w Paragwaju powinniśmy być w zasadzie gotowi na to, że rzeczywistość raczej nie dostosuje się do naszych oczekiwań i wyobrażeń. Niby byliśmy, ale i tak nie uniknęliśmy zaskoczeń.

Paragwajska podróż

Zaczęło się od autobusu kursującego między Piribebuy (gdzie mieliśmy bazę wypadową), a Asuncion. Z braku lepszego porównania powiem, że wyglądał on nieco jak zdezelowana marszrutka skrzyżowana z autobusem typu „ogórek”. Bogato przyozdobiona i prowadzona z iście latynoską fantazją oraz kompletnym brakiem poszanowania dla reguł ekonomicznej, przepisowej i bezpiecznej jazdy. Nasz dzielny kierowca zatrzymywał się mniej więcej co 500 metrów, aby zabrać oczekujących na skraju drogi podróżnych. Między tymi częstymi, a nieformalnymi przystankami gnał, jakby od tego zależało jego życie. Oczywiście każdy machający ręką na poboczu potencjalny pasażer oznaczał gwałtowne hamowanie oraz krótki postój – w sam raz na podjęcie nowych podróżników, ewentualnie wypuszczenie kogoś ze środka. Jedynka, gaz, hamowanie, drzwi. Jedynka, gaz, hamowanie… Po raz kolejny okazało się, że planowanie czasu podróży w oparciu o odległość łączącą na mapie punkt A z punktem B może być niezwykle zwodnicze. W każdym razie, 70 kilometrów i 3 godziny później byliśmy na miejscu.

Kolonialna kawiarenka w Asuncion.
Chwila wytchnienia w kawiarence z zaskakująco dobrą kawą.

Asuncion, czyli…

Asuncion – to wąsaty policjant kręcący się wokół pomnika prezydenta Francisco Solano Lópeza (nieszczęsnego wodza Paragwajczyków z czasów Wojny paragwajskiej w XIX wieku, który niemalże doprowadził do zagłady całego narodu), równie uczynny, co znudzony. Doradził nam, żeby obejrzeć sobie pomnik, a potem przejść się nad rzekę. Kategorycznie odradził nam za to przechodzić na drugą stronę wąskiej ulicy. Mieściła się tam mała fawela, ponoć niezbyt bezpieczna nawet dla niego. Fawela sąsiadowała zresztą z całkiem przyjemnym dla oka, nowoczesnym budynkiem w stylu „szkło i beton”.

Asuncion – to rzeka o nazwie Paragwaj, oddzielająca ten kraj od sąsiedniej Argentyny. To drugi brzeg, będący praktycznie kompletnym pustkowiem. Zupełnie jakby Argentyńczycy nie czuli potrzeby stworzenia po swojej stronie niczego większego, co choć trochę pasowałoby statusem do stolicy swego sąsiada. Zabudowany brzeg paragwajski i niemalże całkiem pusty brzeg argentyński sprawiały, że Asunción wyglądało na mocno oderwane od rzeczywistości.

Widok na fawelę niemalże w samym centrum Asuncion.
Dzikość w sercu Asuncion.

Asuncion – to urocza kawiarenka ze ścianami pełnymi starych fotografii i półkami uginającymi się pod ciężarem książek, oraz zaskakująco dobrą kawą, będącą miłą odmianą dla wszechobecnej yerba mate. To kwitnący uliczny handel – od kocyków rozłożonych wprost na chodniku, po niewielkie straganiki. Wzorem ulicznego handlu pod każdą chyba szerokością geograficzną, pełne lokalnego jedzenia, pamiątek i kolorowego rękodzieła. To w końcu Burger King, dający nam paradoksalną namiastkę zachodniego jedzenia po prawie trzech tygodniach podróży. Nie jesteśmy z tego szczególnie dumni, ale czasem można. Na własne usprawiedliwienie możemy powiedzieć, że zaserwowana nam kilkakrotnie domowa, paragwajska „sopa” była prawdopodobnie dużo bardziej zawałowa niż cheeseburger.

Kolonialne kamieniczki w centrum Asuncion - stolicy Paragwaju.
Odrapane, kolonialne kamieniczki, tuż za nimi bloki – widok nader częsty w Ameryce Południowej

Jaki kraj, taka stolica

Asuncion – to chaos architektoniczny, gdzie zaniedbane perełki architektury kolonialnej mieszają się z odrapanymi blokami. Gdzie nowoczesne konstrukcje ze stali i szkła stoją tuż obok zapuszczonych dzielnic biedy z blachy falistej. Gdzie fabryki z czerwonej cegły, jakby wprost wyjęte z czasów rewolucji przemysłowej, przytulają się do zabytkowych kościołów i pałacyków. Trzeba przy tym dodać, że jest to chaos zdecydowanie malowniczy i mający swój urok.

Asuncion to miasto, które nie wygląda jak stolica, nie sprawia wrażenia stolicy i nie zachowuje się jak stolica. Wydawało nam się miastem „na pół gwizdka”, gdzie od typowej stolicy oczekiwalibyśmy raczej pewnego pośpiechu, zgiełku i energii. Tu wszystko działo się powoli, ludzie nieszczególnie się spieszyli, a atmosfera była bardzo stonowana.

I pewnie właśnie dlatego jest idealną stolicą tego nieoczywistego kraju.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here