Wrażenie domku na drzewie. Przytulnie drewnianego, ale nieogrzanego stałą obecnością. Zbieraniny skarbów ze świata, który jest daleki i abstrakcyjny, wręcz wewnętrzny. To jak oglądanie dziecięcej kolekcji cennych kamieni i zabawek.

Puchate wypchane pingwiny obok malutkich, niemal zabawkowych domków na makietach antarktycznych baz, mających pokazywać pewną niedostępną dla większości ludzi rzeczywistość.

Kontener przypominający kryjówkę, w której ktoś, dawno temu naprawdę chował się przed otoczeniem tak nieprzyjaznym, jak żadne inne na świecie. Tak właśnie wygląda Museo De La Dirección Antártica „Gral. Hernán Pujato”.

Muzea to osobne światy. Dla tych, którzy ich nie lubią, martwe. A co dopiero muzeum świata lodu i wiecznej nocy? Co można tam zobaczyć? Jakie historie usłyszeć?

Czasem, kiedy ma się szczęście, całkiem ciekawe…

Zadziorny pingwin
Pichon de pinguino barbijo, czyli pisklę pingwina maskowego.

Terra Australis

Terra Australis, czyli Nieznany Południowy Ląd, którego istnienie podejrzewał już Ptolemeusz. Nie miał on jedank pojęcia, grzejąc się w aleksandryjskim słońcu, jak bardzo nieprzyjazny to obszar. Dopiero całe wieki później, pod słońcem zgoła odmiennym, bo majowym, powiewającym na banderze argentyńskiej, eksplorację na większą skalę rozpoczął niejaki Hernán Pujato.

W 1942 roku korzystając z nadarzającej się okazji, jaką była wizyta argentyńskiego prezydenta Juana Domingo Perona w Boliwii, gdzie w tamtym czasie stacjonował, Pujato przedstawił mu swoje swoje odważne plany założenia bazy naukowej i zasiedlenia Antarktydy. Na szczęście plany młodego coronela nie zostały przyjęte chłodno i już chwilę później Pujato przygotowywał się do wyprawy na biegun na pokrewnie nieprzyjaznych ziemiach Grenlandii.

W maleńkim muzeum, niczym puszka na wielkie tuńczyki stoi kontener będący domem polarników w czasach współczesnych Pujato, który ostatecznie dorobił się godności generała. Miejsce odosobnienia, kiedy śnieżne nawałnice nie pozwalały ruszyć się z bazy przez wiele dni, a czasem i tygodni.

Pasa, pasa” zachęcał do wejścia do jego wnętrza argentyński wojskowy, który stał się naszym przewodnikiem po tym ukrytym w wojskowym obiekcie przybytku. Jak wyznał, pomiędzy opowieściami o zakładaniu kolejnych baz naukowych, sam wybiera się na misję na tą lodową pustynię. Zimowe szkolenia u stup andyjskich szczytów w okolicach Mendozy jakie przeszedł, mają zapewnić śmiałkom udającym się na biegun umiejętność radzenia sobie w ekstremalnych warunkach. Nie zrobiliśmy sobie z nim zdjęcia, czego bardzo żałuję. W sumie nie często poznajesz człowieka, dla którego Antarktyda przez jakiś czas będzie domem. Ale jego historie, opowiedziane nieco żołniersko, ale i z pasją, zapadły w pamięć i pewnie bedą powracać przy winie z przyjaciółmi, kiedy on będzie już na biegunie i pewnie długo po tym.

Antarktyda - baza badawcza
Wnętrze antarktycznej stacji badawczej

Antarktyda – wspólne dobro?

Obecnie, 16 lat od śmierci generała, Argentyna posiada na Antarktydzie sześć stałych (całorocznych) baz poświęconych eksploracji tego kontynentu. Argentyński program antarktyczny to duże przedsięwzięcia naukowe badające faunę i florę lądu oraz morza, sejsmikę regionu, zmiany klimatyczne i strukturę geologiczną. Jest co badać i o co dbać, bo mimo iż Antarktyda traktowana jest jak wspólne dobro i zabezpieczona międzynarodowymi traktatami, zagrożeń jest wiele.

Niektóre dość abstrakcyjne, jak chociażby the Southern Ice Project, czyli pomysł niejakiego Nicholasa Sloane z RPA na uszczknięcie z Antarktydy jednej góry lodowej i przyholowanie jej do tego cierpiącego suszę kraju. Pomysł na szczęście nie spotkał się z entuzjazmem, nawet w wysuszonym Cape Town.

Inne zagrożenia są o wiele mniej abstrakcyjne, mimo że równocześnie mniej namacalne, niż statek odholowujacy spory kawałek lodu w stronę słońca. To nasze codzienne wybory, to co kupujemy, co jemy, jak dojeżdżamy do pracy. Da się topić Antarktydę mniej! Ale to może temat na osobny wpis 🙂

Wchodziliśmy i wychodziliśmy z muzeum jedynie w towarzystwie naszego przewodnika, wyraźnie tą rolą zaskoczonego, bo ewidentnie rzadko się w nią wciela. Strona internetowa muzeum jest zawirusowana i zrobiona na modłę lat 90. Pewnie mało kto na nią trafia. Cieszę się, że my trafiliśmy. Trochę ze względu na urocze gablotki z zakurzonymi butelkami wina, jakie polarnicy zabierali ze sobą na misje. Trochę ze względu na pingwiny i możliwość wysłuchania o historii Antarktydy od osoby, która sama może kiedyś dopisać do niej swój kawałek. A trochę ze względu na nowo poznane nazwiska, które wpisane w Internecie zaczęły otwierać okna nieznanej historii tej największej pustyni świata. Może sami kiedyś ją zobaczymy? Wiem, Antarktyda jest daleko i jest tam bardzo zimno 😉 ale wizja białych bezkresów ma w sobie coś wyjątkowo pociągającego.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here