Piłka nożna, a konkretnie dwukrotny triumf w mistrzostwach świata oraz dwa złote medale igrzysk olimpijskich. Jose Mujica, czyli były prezydent o wyglądzie dobrego wujka. Biały i niebieski, czyli barwy narodowe. Legalna marihuana, ale jedynie dla obywateli kraju. Najbardziej liberalne i zeświecczone społeczeństwo na całym kontynencie. Syryjscy uchodźcy, którzy po kilku miesiącach na miejscu chcieli wracać na Bliski Wschód. Trzeba przyznać, zestaw pierwszych skojarzeń na hasło „Urugwaj” nie był jakoś wyjątkowo bogaty. Postanowiliśmy więc to zmienić 😉

W jednej z początkowych wersji naszej południowoamerykańskiej podróży planowaliśmy przeznaczyć na Urugwaj nawet i cały miesiąc, ale ostatecznie postanowiliśmy okroić naszą wizytę do przedłużonego, czterodniowego weekendu. Tak to jest, gdy najpierw zaznacza się na mapie Ameryki Południowej wszystkie interesujące Was punkty, a później siada się i próbuje przekuć je na choćby z grubsza wykonalny plan. Kończy się na wykreśleniu połowy z nich, bo półroczny wyjazd okazuje się stanowczo za krótki na wszystko, co jest tam do zobaczenia. W każdym razie nie chcieliśmy rezygnować z Urugwaju, a gdybyśmy się bardzo uparli to pod koniec naszej wyprawy bylibyśmy w stanie wykroić jeszcze kilka dni na ponowną wizytę. Postanowiliśmy więc zacząć od krótkich, zapoznawczych odwiedzin.

Montevideo oraz Buenos Aires (w którym wówczas mieszkaliśmy) dzieli w linii prostej mniej więcej 200 km, co paradoksalnie bardzo utrudnia podróż. Na samolot – zdecydowanie za blisko. Na samochód – o dziwo za daleko, albowiem oba miasta nie tylko leżą po dwóch stronach Mar de la Plata, ale uwarunkowania geograficzne oraz problemy ze stworzeniem przeprawy przez Rio de la Plata wydłużają dystans lądowy pomiędzy nimi do niemalże 600 km, co w naszej sytuacji przekładałoby się na parę ładnych godzin spędzonych w autobusie. Z pomocą przyszedł nam nie kto inny, jak sam papież Franciszek.

Jak bowiem nazwiesz prom, który wyślesz ze swojego pięknego Buenos Aires wprost do stolicy twojego sąsiada, który stosunek do religii ma dość obojętny, a i do Ciebie odnosi się bez jakiejś specjalnej sympatii, bo Wasza historia jest nieco zagmatwana? Myślę, że „Papa Francisco” było w top 3 najlepszych pomysłów. A ponieważ prom ten kursował między oboma krajami kilka razy dziennie i robił to w całkiem niezłym czasie, okazał się być najlepszą opcją. Gdy na dodatek wyszło na to, że na argentyńskiej wersji strony operatora promu cena biletu była o 25% niższa (ach te promocje dla lokalsów, których próżno szukać zmieniając język strony na angielski), nasza wyprawa zaczęła nabierać kształtów.

Z uwagi na ograniczony czas postanowiliśmy skupić się na dwóch miastach. Po pierwsze – stolica kraju, czyli Montevideo. Centrum administracyjne i kulturalne, w którym nietrudno o dobrą knajpkę i interesujące muzeum. Po drugie – Colonia del Sacramento, czyli niewielka mieścina usadowiona przy wejściu do Rio de la Plata. Głównie ze względu na historyczne stare miasto, będące niegdyś fortecą strzegącą ujścia rzeki i kontrolującą żeglugę. Większe nadzieje wiązaliśmy z Montevideo, ale jak to często z naszymi wyprawami bywa, sprawy potoczyły się nie do końca tak jak planowaliśmy.

Montevideo - Plaza de la Constitucion
Plaza de la Constitucion

Stolica Urugwaju jest zdecydowanie inna od pobliskiego Buenos Aires. Nie chodzi tylko o rozmiar, choć on z pewnością również robi różnicę. Montevideo wydało nam się nieco bardziej ludzkie, nieco bardziej przystępne i przyjazne. Stare miasto jest przy tym dość mocno eklektyczne. W bezpośredniej bliskości znajdziemy najstarszy teatr kraju, Teatro Solis, nowoczesny pałac prezydencki, przypominający bardziej przeszklony biurowiec jakiejś korporacji, oraz najwyższy niegdyś budynek kontynentu, czyli Palacio Salvo (o którym za chwilę). Pomiędzy nimi zaś znajdziemy centralną Plaza de Independencia z monumentalnym pomnikiem narodowego bohatera, José Gervasio Artigasa, oraz Puerta de la Ciutadela, czyli jeden z ostatnich fragmentów cytadeli strzegącej niegdyś miasta. Oprócz tego stare miasto to mieszanka rozmaitych kamieniczek (niestety w różnym stanie technicznym), nowych i starych plomb oraz nielicznych budynków rządowych. Jest też stary budynek targu, dziś będący centrum gastronomiczno-kulinarnym. Co ciekawe, ze względu na położenie na sporym cyplu, stare miasto z trzech stron otacza woda, co ładnie widać szwendając się tam i z powrotem jego uliczkami 🙂  

Montevideo - widok na Plaza Independencia
Widok na Plaza Independencia ze szczytu Palacio Salvo

W kwestii Palacio Salvo – został on zaprojektowany i wybudowany na zlecenie braci Salvo. Byli to dwaj Włosi, którzy opuścili Stary Kontynent i udali się do Nowego Świata w poszukiwaniu lepszego losu. Oglądając panoramę miasta z najwyższego piętra naszła nas mała refleksja. To musiały być niezwykle ciekawe czasy, gdy dwóch emigrantów z biednego kraju było w stanie dorobić się takiej fortuny, że zafundowali sobie najwyższy budynek na całym kontynencie.

Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy zrezygnowali z części kulinarnej. Nasz wybór padł na dość niepozorną restaurację serwującą przede wszystkim kuchnię lokalną. Swojsko wyglądające wnętrze oraz uśmiechnięty, grubiutki i wąsaty kelner były wszystkim, czego potrzebowaliśmy. A może jednak nie wszystkim, gdyż ten brakujący element otrzymaliśmy na talerzach. Ponieważ opisy potraw niewiele nam mówiły, zdaliśmy się na radę naszego kelnera, który po kilku minutach przyniósł nam… flaczki. A właściwie ich urugwajską wersję, o smaku i wyglądzie mocno zbliżonym do tej naszej. W skrócie – przepyszne. Dość powiedzieć, że były dokładnie tym, czego potrzebowaliśmy po ponad miesiącu kuchni argentyńskiej 😉

Dużo gorzej poszło nam z muzeami, gdyż generalnie były pozamykane. Część w remoncie, część tego dnia miała wolne, a część była zwyczajnie zamknięta na cztery spusty bez żadnego powodu. Najwyraźniej nie można mieć wszystkiego, więc zamiast chodzenia po muzeach, chodziliśmy sobie po Montevideo, chłonąc jego klimat i specyfikę. A było co chłonąć – od pogrążonego w półmroku mauzoleum Artigasa, przez potężną, spaloną słońcem, nadmorską promenadę Rambla Republica Argentina wiodącą wprost do Playa Ramirez, po ukryty nieco, śliczny Cementerio Central, pełen rzeźb i pomników. A następnego dnia wsiedliśmy w autobus i udaliśmy się w kierunku Colonia del Sacramento…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here