Byliście kiedyś w Kolumbii? No właśnie! A ja… oglądałem kiedyś film, w którym pokazywali Kolumbię. I na tym filmie, oprócz wąsatego pana handlującego kokainą, były pokazane kolumbijskie miasta. Takie, które wyglądają jak piekło slumsów, rozciągających się na wzgórzach okalających centrum miasta. Takie, gdzie pustostany pokryte różnobarwnym graffiti przeplatają się z domami z blachy falistej i wszystkiego, co akurat było pod ręką. Gdzie ulice pełne są szemranych barów, podejrzanych knajpek i straganów, na których można kupić wszystko, co akurat wpadło w ręce lokalsom. No… a więc chilijskie Valparaiso, do którego właśnie przyjechaliśmy, dokładnie tak wygląda 😉

Widok na uniwersytet w Valparaiso
Widok na uniwersytet w Valparaiso

Samo miasto położone jest nad niewielką zatoką i przytulone jest do oceanicznego portu i bazy chilijskiej marynarki wojennej. I praktycznie od samego wybrzeża oceanu pnie się do góry, gdyż ukształtowanie terenu sprawia, że chyba dość trudno tu o naturalną choćby namiastkę równin. Początkowo w formie dość uporządkowanej, gdzie ulice przecinają się pod kątem prostym, a budynki rządowe budzą zaufanie. Im wyżej, tym architektura staje się stopniowo coraz bardziej chaotyczna, coraz mniej uporządkowana, zaś układ ulic i uliczek coraz bardziej zaczyna przypominać dzieło planisty w trakcie napadu epilepsji. Aż wreszcie w pewnym momencie płynnie przechodzi w dzielnice, które nasze europejskie oczy mogą określić jedynie mianem slumsów lub faweli. Pną się, czy może raczej odwrotnie – spływają one zboczami wzgórz okalających Valparaiso. Z daleka wygadają niezwykle malowniczo, przypominając nam nieco niektóre dzielnice w Rio de Janeiro. Patrzymy na nie z oddali (póki co) i jest to chyba jeden z najbardziej ikonicznych obrazów Ameryki Południowej, jakie do tej pory widzieliśmy.

O ile jednak, zazwyczaj, dzielnice nazywane przez nas fawelami lub slumsami wydają się być dość wyraźnie oddzielone od tak zwanych dobrych dzielnic, tutaj z dystansu takiego podziału nie widać. Na niektórych wzgórzach, wśród zabudowy zdecydowanie niskiej i nieuporządkowanej, zobaczyć można pokaźne, wielopiętrowe bloki, które pasowałyby chyba bardziej do takich miast jak Santiago czy Buenos Aires. I w drugą stronę – nasza dzielnica Baron, przylegająca praktycznie bezpośrednio do brzegów oceanu (w linii prostej z naszego tarasu jest to może 100 metrów) również pełna jest budynków i budyneczków jakby żywcem przeniesionych ze szczytów okolicznych wzgórz.

A wszystko to oświetla ciepłe, jaskrawe słońce, powoli chowające się za wzgórzami.

A może to tylko takie pierwsze wrażenie 🙂

Zachód słońca nad Valparaiso

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here